E40. Niegasnąca pokusa ujarzmiania dzikich rzek

0
307

“W Oderbruchu rzeka była po prostu sobą. Dla ludzi właśnie wtedy, w połowie XVIII wieku, stawało się to nie do pomyślenia. David Blackburn w książce Conquest of Nature Water, Landscape and The Making of Modern Germany pisze, że bagna stanowiły nie tylko fizyczną przeszkodę dla podboju lub kryjówkę dla tych, którzy nie chcieli się podporządkować władzy absolutnej. Miejsca takie jak Oderbruch uniemożliwiały wytyczenie granicy. Jak bowiem ją zaznaczyć na bagnie? Ponadto jednak, pisze Blackburn, bagna zupełnie nie pasowały do świata, w którym wszystko pozostaje pod ścisłą kontrolą racjonalności”.

Filip Springer, Mein Gott, jak pięknie

 

Ujarzmienie przyrody stało się zasadne, wręcz konieczne. Fryderyk II będąc w nastroju do refleksji miał ponoć zwierzyć się w tych słowach: “Zagospodarowanie ziemi interesuje mnie bardziej niźli mordowanie ludzi”.

Wydaje się, iż decydentów byłego Związku Radzieckiego próbujących wdrażać ambitne plany budowy kanałów żeglownych oraz zawracania biegu swoich rzek jedno i drugie interesowało mniej więcej w podobny sposób.

Cóż bowiem lepiej reprezentować może potęgę władzy od ujarzmionej i podporządkowanej człowiekowi przyrody. „Czyńcie sobie ziemię poddaną” – koniec końców mocno nadużyte przyzwolenie i zachęta miały niegdyś popłynąć z samej góry. 

Szacunek dla Stworzenia i pokorę wpisaną w relację człowieka i natury (jak chcą przeciwnicy interpretacji cytowanej wyżej sentencji w kontekście nieograniczonej nad nią władzy) pogwałciły jednak megalomania, pycha, ignorancja i pragnienie zysków. Patrząc na owoce prac regulacyjnych rzecznego koryta zakończonych w roku 1753 cytowany już Fryderyk II Wilhelm miał powiedzieć: “Tę prowincję podbiłem pokojowo”*. 

W Mein Gott, jak pięknie Filip Springer ewokuje obrazy pierwszych prac regulacyjnych na Odrze. Pisze: “Dziwna to była rzeka. Prosta, szybka, z równymi brzegami umocnionymi wiklinową faszyną. Jej długie na ponad trzy mile koryto skróciło podróż przez osuszony Oderbruch o kilka dni”. I dalej: “W XVIII wieku cały ten obszar nieustannie przekształcano. Pojawiały się nowe przejścia i przesmyki, niektóre kanały zasypywano. Zmieniały się też widoki. Perspektywy i wglądy, dzięki którym żeglarze orientowali się w przestrzeni, znikały bezpowrotnie. Wycinano drzewa, które ograniczały widoczność celowniczym i strzelcom. Ludzkie rozpełzło się na wszystkie strony”.

Jednak największych przemian Odra miała doświadczyć dopiero w kolejnym stuleciu. Finalnie jej bieg skrócony został o ponad 150 kilometrów. Naturalna rzeźba terenu w zasadzie przestała istnieć. “Sukces” jakim zakończył się proces regulacji Odry na tak szeroką skalę zachęcił władze Prus do podjęcia prac przy korytach innych rzek (jak podaje Springer powołując się na opinię Blackburna). 

Za każdym razem (wówczas i później) powstanie tego rodzaju projektów argumentowano podobnie: udostępnienie ważnego strategicznie szlaku żeglownego, ekonomiczny rozwój (nie tylko) regionów nadrzecznych, poprawa bezpieczeństwa przeciwpowodziowego, podniesienie poziomu wód gruntowych, przeciwdziałanie suszom, powstrzymanie procesów erozyjnych w korytach rzek. Wiele z tych argumentów przy obecnym stanie wiedzy jest kompletnie bezzasadnych i chybionych. Cóż z tego, skoro pokusa “kontrolowania natury” wydaje się być wciąż obecna, aktualna i pociągająca.

Można mieć wrażenie, iż przedsięwzięciem o takim właśnie charakterze jest międzynarodowa droga wodna E40 – statkostrada łącząca Bałtyk z Morzem Czarnym, inwestycja hydrotechniczna, której koszt szacuje się przynajmniej na 60 miliardów złotych. Kanałem żeglownym ma stać się także połączenie Odry z Wisłą przez Wartę, Noteć i Kanał Bydgoski. Podobne inwestycje mogą spotkać Bug (choć istnieje alternatywna koncepcja budowy całkowicie nowego przekopu od Zalewu Zegrzyńskiego do granicy z Białorusią).

Takie inwestycje związane będą oczywiście z pogłębianiem oraz prostowaniem koryt rzecznych, ale przede wszystkim budową wielu stopni wodnych zmieniających rzekę w kaskadę podatnych na eutrofizację zbiorników wodnych. Oznacza to nie tylko całkowitą zmianę nadrzecznego pejzażu, ale przede wszystkim przerwanie ciągłości ekosystemu rzecznego, co zdaniem ekologów i hydrobiologów będzie miało katastrofalne skutki dla fauny i flory systemów wodnych objętych tego rodzaju inwestycją. W efekcie osłabieniu ulegnie także ich zdolność do samooczyszczania. Załamanie systemu w asyście sprzyjających okoliczności (susza, niski poziom wód) będzie tylko kwestią czasu. Los Odry może podzielić kilka innych rzek.

Bowiem to właśnie regulacja Odry zaburzająca jej naturalny ekosystem wraz z permanentnym zrzutem słonych wody z zakładów przemysłowych doprowadziły do zakwitu złotych alg uwalniających zabójczą toksynę. “Serwisowanie” Odry narzędziami jej kolejnych regulacji nie pomoże (protestuje m.in. WWF Polska oraz Polskie Towarzystwo Hydrobiologiczne). Zaradzić może, zdaniem hydrobiologów, jedynie renaturyzacja rzeki – usuwanie przegród technicznych, pozostawienie namułów i osadów piaszczystych naturalnie zalegających w korycie rzeki, odpowiednie kształtowanie roślinności w strefie nadbrzeżnej, odnawianie starorzeczy, likwidacja albo przebudowa umocnień brzegowych, odsuwanie od koryta rzeki albo całkowite usunięcie wałów przeciwpowodziowych. Niestety większość tego typu działań związana jest z cyklicznym zalewaniem terenów nadrzecznych, które w większości zagospodarowane są teraz przez ludzi…

Tymczasem może budzić zdziwienie forsowana propozycja budowy kolejnych kanałów i zbiorników technicznych, ekologicznie niebezpieczna, estetycznie zaś ujmująca piękna okalającym rzekę dzikiej faunie i florze. Oczywiście wizja sunących majestatycznie szlakiem wodnym barek może mieć swój urok. Pod warunkiem, że barki będą mogły pływać. Bowiem to co jeszcze kilkadziesiąt lat temu było na świecie zasadne w kontekście rzek obfitych w wodę, dzisiaj, a tym bardziej w przyszłości, na szlakach coraz bardziej w nie ubogich w konsekwencji trwających zmian klimatycznych, może być kompletnie pozbawione sensu. Pomijając kwestie ekologii, te niezwykle kosztowne inwestycje, które koniec końców do niczego nie posłużą mogą okazać się, delikatnie mówiąc, chybione.

Rozwiązania, które nie zabezpieczają przed tym przed czym miały zabezpieczać (powodzie, minimalizacja skutków susz na terenach rolniczych) wraz z wątpliwymi korzyściami infrastrukturalnymi, emisją ogromnych ilości zanieczyszczeń podczas prowadzenia inwestycji (produkcja betonu jest niezwykle emisyjna w kontekście dwutlenku węgla) a także astronomicznymi kosztami ich realizacji oraz późniejszego utrzymania powinny dawać asumpt do przemyśleń.

Tym bardziej, że w krajach uprzemysłowionych na ogół nie rozwija się transportu rzecznego, co najwyżej inwestuje w utrzymanie istniejącej już wodnej infrastruktury. Tym bardziej, że rozwój tamtejszych szlaków wodnych następował w zupełnie odmiennych warunkach, z wykorzystaniem rzek znacznie lepiej się do tego nadających niż nasze, przy zupełnie innym niż obecnie poziomie wiedzy na temat skutków tego rodzaju inwestycji. Tym bardziej, że coraz częściej występujące niskie stany wód uniemożliwiają dzisiaj niegdysiejszą żeglugę (nawet na Renie). Tym bardziej, że transport rzeczny może zostać zastąpiony przez szynowy (porównywać ich środowiskowej szkodliwość, ani ekonomicznej opłacalności tutaj nie będziemy). Tym bardziej, że ambitne plany zawracania kijem Wisły nikomu się mogą nie przysłużyć z wyjątkiem samych pomysłodawców tego rodzaju działań. A koniec końców nawet im. Historia pamięta wszystko.

* Słowa Fryderyka II Wilhelma podaję za: Filip Springer, Mein Gott, jak pięknie.